Właściwe motywacje, szczerość, bycie sobą bez udawania – to wszystko buduje wiarygodność nie tylko w służbie, ale również w kontaktach z ludźmi na co dzień.
Autentyczność to piąta wartość Ewangelicznej Polski, która została wybrana przez pastorów i liderów ewangelicznych denominacji. Czym jest autentyczność? Czy zawsze należy być szczerym i otwartym? Czy są takie sytuacje, kiedy trudno nam o bycie autentycznymi? Z Andrzejem Bajeńskim, Markiem Ciesiółką i Krzysztofem Jędrzejewskim rozmawia Andrzej Burzyński.
Odsłuchaj odcinek w wersji audio: (lub pobierz plik MP3)
Znajdziesz nas też na Spotify, Apple Podcasts i innych platformach podcastowych.
W tym odcinku usłyszysz m.in.:
- O tym kiedy i gdzie najłatwiej jest być autentycznym.
- Czym jest autentyczność.
- O tym, jak postrzegamy sami siebie i jak postrzegają nas inni ludzie.
- Czy warto zachować granice w byciu otwartym?
- Kim są ludzie, którzy dla gości wywiadu są wzorem autentyczności
- O tym, co przeszkadza pastorom w byciu autentycznymi.
- Czy warto być szczerym i otwartym w biznesie?
Cenna myśl z tego odcinka: „Miłość to gotowość do pokazania się”.
Transkrypt odcinka do pobrania
Kliknij, aby pobrać transkrypt tego odcinka (PDF)
Autentyczność
Z Andrzejem Bajeńskim, Krzysztofem Jędrzejewskim i Markiem Ciesiółką rozmawia Andrzej Burzyński
Andrzej Burzyński: Witajcie, mam pierwsze pytanie do każdego z was: kiedy czujesz się najbardziej autentyczny?
Andrzej Bajeński: Ciekawe pytanie. Czuję się tak tylko wtedy, kiedy mogę coś dobrego o sobie pomyśleć. Jak myśli są słabsze, to mniej pięknie.
I mniej autentycznie wtedy?
A. B.: Nie, to jest ten sam autentyzm, tylko w drugą stronę i jest taki negatywny, bo myślę: nie będę się tak z tą autentycznością swoją obnosił.
Marek Ciesiółka: Myślę, że w związku z zawodem, jaki pełnię, gdzie cały czas muszę być wśród ludzi, występować, zachowywać właściwą minę, to najbardziej autentyczny jestem w miejscu bezpieczeństwa. W miejscu, kiedy nie jestem obserwowany, jestem z najbliższymi i czuję się bezpiecznie. Myślę, że wtedy schodzi to ciśnienie i wtedy człowiek jest naprawdę sobą. Czasami w niekorzystny sposób, ale jednak jest wtedy sobą.
Krzysztof Jędrzejewski: Ja najbardziej autentyczny, czyli najbardziej sobą, czuję się wtedy, kiedy nie muszę się niczego obawiać, nie muszę się krygować, nie muszę się zastanawiać, jak wypadnę. Czy jak zrobię tak, to będzie dobrze, a jak tak, to źle i nie muszę zbytnio myśleć na temat obaw, porównywania, oceniania.
Dzięki za to, że się tym podzieliliście. A czym jest dla ciebie autentyczność?
M. C.: Prawda, prawda o mnie, którą widać na zewnątrz, pod warunkiem, że nie jest to jakaś kreacja.
W teorii osobowości mówi się o takich czterech rzeczach: to, co ja myślę o sobie, to, co inni myślą o mnie, to, co ja myślę o innych i to, co oni myślą o sobie. I teraz pytanie, o którą prawdę chodzi, czyli które postrzeganie masz na myśli?
M. C.: Myślę, że z autentycznością mam do czynienia wtedy, kiedy to, jak ludzie mnie postrzegają, zgadza się z tym, kim naprawdę jestem i też jak ja siebie postrzegam. Choć to drugie niekoniecznie, bo mamy na swoim punkcie różne kompleksy i różne filtry, które zakładamy, więc to może nie być do końca prawda. Ale jeżeli ludzie z zewnątrz są w stanie powiedzieć, że tak, ten człowiek jest taki, jaki on jest, to nie jest teatr. On nie buduje żadnej rzeczywistości, on po prostu taki jest ze wszystkimi plusami i minusami. Czyli chyba najbardziej tutaj chodzi o to, jak inni mnie postrzegają i czy to jest spójny obraz.
A kiedy inni cię postrzegają i to nie jest spójne z tym, jak ty siebie postrzegasz?
M. C.: Mogę wtedy czuć dyskomfort i zastanawiać się, o co chodzi. Czy mam niewłaściwy obraz samego siebie. Jestem zakompleksiony, a ktoś mówi, że to jest dobre, jak żyję. A ja mam wiele zarzutów wobec siebie i w ogóle uważam, że moje życie to porażka, niedociągnięcia. A oni po prostu oceniają, że nie, to jest ok i taki, jaki jesteś, bądź nadal. Czasami słyszałem takie właśnie komplementy: bądź sobą nadal, bądź taki, jaki jesteś. I ja byłem przerażony, bo sobie myślałem: Boże! Całe życie pracuję nad zmianą siebie, a oni mówią, że oni doceniają ten element we mnie.
A. B.: No tak, czasami myślę, że autentyczność, to jest pokazanie takiego prawdziwego ciebie. Chociaż ja miewam z tym problem, dlatego że, i pewno większość z nas tak powie, każdy z nas chyba ma niejedno lico. I nie mówię tu o dwulicowości, ale bardziej o takich momentach, kiedy to jedno lico jest bardziej prawdziwe. Myślę, że z tym autentyzmem nie jest łatwo. To jest kwestia wizerunkowa i na ile to jest to, co chcę, żeby ludzie widzieli. Na ile to jest to, co po prostu widać. A i to, i to może być autentyczne.
Może być autentyczne w różnych wymiarach dla różnych ludzi. To na pewno, bo tak jak mówiłeś, jesteśmy w różnych kontekstach i pewnie nie w każdym kontekście chcemy, żeby wszyscy nas widzieli. Nie wszyscy powinni chyba nas widzieć.
M. C.: Jakieś granice powinniśmy zachowywać.
A. B.: Przykładem emocjonalnej autentyczności jest ta sytuacja, gdy Jezus stoi nad grobem człowieka, którego za chwilę wzbudzi z martwych i płacze. Czy to jest autentyczne? Ja wierzę, że tak, że jest sobą. Ta chwila mnie wzrusza, mimo że wiem, co za chwilę zrobi. I tak myślę, że ta autentyczność nasza w oczach innych może dziwnie wyglądać.
Ten sam spokojny pastor na meczu piłkarskim niekoniecznie musi mieć tę samą emocjonalność, a autentyczny jest w obu wypadkach, prawda? W różnych kontekstach pokazujemy różne emocje.
K. J.: Mnie autentyczność kojarzy się z byciem sobą przede wszystkim w takim kontekście otwartości. Że jestem gotowy, otwarty do dzielenia się swoimi przeżyciami, doświadczeniami, tym, z czym się zmagam, swoimi radościami, smutkami. Czyli z takimi trochę głębszymi rzeczami, z którymi nie do końca ze wszystkimi i w każdym miejscu byłbym gotowy się otwierać i dzielić. To jest gotowość do pokazania się trochę głębiej.
To jest to, co pisze Brené Brown, której książkę poznałem dzięki tobie. Powiedziała, że miłość to gotowość do pokazania się. I myślę, że to jest takie piękne. I rzeczywiście, na pewno tu trzeba mądrości, ale im bardziej jesteśmy autentyczni, tym bardziej też kochamy innych, bo pokazujemy to, co w nas jest. A co jest… to pytanie będzie trochę trudne i trochę osobiste. A więc podzielcie się na tyle, na ile chcecie oczywiście. Co byś określił, że w tobie jako w człowieku, jest takie najbardziej autentyczne. Jaki rodzaj postawy, zachowań czy dziedzin życia, w których możesz powiedzieć – tak, tu jestem naprawdę autentyczny, tu nigdy nie gram. Tutaj jest mi najłatwiej.
A.B.: Ja na przykład wiem, że mam taką powierzchowność, osobowość, która pozwala mi bardzo łatwo nawiązywać kontakty z ludźmi. Różnice nie mają aż takiego znaczenia. Myślę, że to jest coś, co dla mnie jest bardzo autentyczne. I też tak myślę, że chyba większość ludzi, którzy mnie znają, wiedzą, że on takim po prostu jest. On szczerze podchodzi, rozmawia, zaczyna, inicjuje, uściśnie. Myślę, że to jest jedna z takich sfer, w której jestem postrzegany autentycznie. Choć pamiętam jedną sytuację, kiedy jachałem z żoną na nabożeństwo, które miałem prowadzić. Byłem potwornie przeziębiony i w zasadzie nie powinienem był jechać, ale nie było możliwości zastępstwa. Dojechaliśmy spokojnie, ale w nastroju takim ponurym strasznie. Wyszedłem prowadzić nabożeństwo i poprowadziłem je jak należy. Wracamy do domu i moja żona mówi: a teraz powiedz mi, kiedy ty byłeś prawdziwy? Czy konając w samochodzie, jadąc na nabożeństwo, czy jak szczygiełek, prowadząc nabożeństwo? A ja myślę, że ja byłem w obu przypadkach autentyczny. Myślę sobie, że ci ludzie nie zrobili nic takiego, żebym ja ich teraz swoją chorobą częstował, więc zrobiłem to tak, jak się powinno to zrobić. Ale to pamiętam, że to były takie dwa oblicza i oba były autentyczne.
OK, dzięki. Bardzo fajny przykład.
K. J.: U mnie tą barierą czy tym kryterium autentyczności to jest to, że znam kogoś już dobrze. W tym momencie czuję się autentycznie, czuję się swobodnie. Nie muszę nic udawać, nie muszę nic grać. Nie mam takiej potrzeby, bo czuję się właśnie bezpiecznie.
M. C.: Moja żona zwróciła mi uwagę parę lat temu tak bardzo boleśnie, kiedy pojawiły się pierwsze smartfony, zaczęła mnie z ukrycia fotografować w domu. I zaczęła mi pokazywać te zdjęcia. Ja powiem szczerze, byłem przerażony. Bo jednak kiedy ja sobie robię selfie albo kiedy ludzie robią mi zdjęcia, kiedy jestem z nimi, wyglądam całkowicie odmiennie. Ale zgadzam się z Andrzejem, że nie jestem fałszywy, kiedy jestem wśród ludzi, czy za kazalnicą – jestem prawdziwy. Po prostu ten entuzjazm, który chcę przekazać, jest moim entuzjazmem. Te cele, które realizuję, głosząc Słowo Boże – absolutnie jestem z nimi zintegrowany. Natomiast pytanie odwrotne: kiedy jestem nieautentyczny? Myślę, że za każdym razem, kiedy znajduję się w takiej sytuacji, że wiem, że od mojego zachowania bardzo dużo zależy. Wtedy moja zewnętrzność podporządkowuje się celowi. Na przykład: zatrzymuje mnie policjant za przekroczenie prędkości i ja wtedy jestem cały zintegrowany na pozyskaniu tego policjanta, żeby był po mojej stronie. I wtedy w środku mój system wartości jest taki, że absolutnie powinienem teraz się kajać albo oskarżać, a w tym momencie jest zupełnie inaczej. To w każdej sytuacji, gdy się targuję o coś w sklepie i tak dalej.
Czy macie jakąś taką osobę lub osoby, o których mówicie: tak, to jest dla mnie taki wzorzec w byciu autentycznym? Z oczywistych przyczyn wykluczamy tu Jezusa Chrystusa. Czy jest ktoś taki, kogo znacie, o kim słyszeliście lub czytaliście?
M. C.: Ja nie wiedziałem, jak do końca odczytywać Psalmy Dawida. Bo mam wrażenie, że on przeskakuje ze skrajności w skrajność. Po wielu latach jakoś to zaakceptowałem. Myślę, że właśnie one takie są, takie jak całe życie Dawida. To jest pełne spektrum emocji, których on się nie obawia pokazać w tych psalmach. Dla mnie zawsze było to niekomfortowe, bo to jest zbyt wielowymiarowe, takie trochę niezrównoważone, ocierające się o schizofrenię czasami. Ale tam na pewno jest autentyzm pełny, autentyzm duszy i emocji.
A. B.: Apostoł Paweł byłby dla mnie kimś takim. W dużych fragmentach jego listów widać, że on często musiał być sprowokowany, żeby coś powiedzieć. Myślę, że też pokazuje, że potrafi się wnerwić, potrafi być takim człowiekiem z krwi i kości. My stale fluktuujemy pomiędzy czymś, co jest spełnieniem jakiejś roli, wypełnieniem. Ja powiem szczerze – jak mam do wypełnienia rolę, to chcę ją najlepiej zagrać. Ale z taką wewnętrzną integralnością też, że jest to kawałek mnie w tym. Myślę, że jest sporo takich sytuacji, gdzie my ujawniamy siebie. Chociaż na przykład jedno wiem, że ja się bronię przed tym; przed policjantem bym się nie uwewnętrzniał specjalnie. Jakoś tak łatwiej mi nawet troszkę w sobie przytrzymywać niż wypuszczać koniecznie.
K. J.: Ja nie myślałem nigdy nad osobą, która mogłaby być dla mnie wzorcem autentyczności. Jak zacząłem się zastanawiać, to bardziej myślałem nad tym, czym się taka osoba powinna wyróżniać? I dla mnie powinna charakteryzować się pewną otwartością, czyli umiejętnością dzielenia się w zakresie właśnie swoich przeżyć, emocji, zmagań, dylematów, refleksji. I jeśli miałbym podać konkretną osobę, to przychodzi mi na myśl Hiob, który dzielił się swoimi różnymi dylematami, rozmawiając z przyjaciółmi w bardzo trudnej sytuacji.
Kiedyś usłyszałem, że żeby zrozumieć w pełni człowieka, to trzeba zrozumieć targające nim sprzeczności. W każdym z nas są różne rzeczy: czasami sprzeczne lub pozornie sprzeczne. I tak naprawdę nie każdy będzie nas rozumiał, co prowadzi mnie do kolejnego pytania. Czy macie osoby, co do których możecie powiedzieć, że one naprawdę was znają?
A. B.: Jeśli będę żył jeszcze rok, to razem z moją małżonką będziemy celebrować pięćdziesiąt lat naszej znajomości. I myślę, że spośród wszystkich osób, ona taką jest. W tej relacji jest ciężko coś zagrać, wszystko jest łatwo widoczne. I to też daje chyba taki komfort bycia sobą w możliwie całej rozciągłości. Pewnych rzeczy w bliskich relacjach się nie da ukryć. I dzieci też są takimi osobami, kiedy są z nami w domu. Widzą i dobrze nas znają.
Ja wiem, że pewną trudnością w naszej rozmowie jest to, że mamy wspólny fundament w relacji z Jezusem i to jest absolutnie tutaj oczywiste. Ale oprócz tego, co sprawiło, że przez te pięćdziesiąt lat wasza znajomość dojrzewała? Jakim czynnikom byś to przypisał?
A. B.: Życie – życie jest chyba tym czynnikiem najmocniejszym. To dzielenie życia, bycie na dobre i na złe. Bywały takie momenty, że chciało się trzasnąć drzwiami. Myślę, że to wspólne przeżywanie, doświadczanie, zmaganie się, odkrywanie siebie nawzajem, odkrywanie siebie w różnych relacjach, momentach. Wszystkim nam wiadomo, że w relacjach zaczyna się od oczarowania, żeby po pewnym czasie przejść do rozczarowania. No i później wszyscy ludzie coś wybierają. Niektórzy mówią OK, szukam nowego oczarowania. Ja na przykład wierzę w trwanie poprzez bycie razem.
M. C.: Ja mieszkałem z rodzicami piętnaście lat pod jednym dachem, a z żoną mieszkam już prawie trzydzieści. Wydawałoby się że rodzice powinni nas znać, ale myślę, że oni po prostu już nie mają szansy na to, na co ma współmałżonek. Natomiast pomyślałem sobie o bliskich współpracownikach, bo nic i tak nie przebije tej odpowiedzi, że współmałżonek, że żona. Miarą chyba zawsze będzie czas i wspólne wyzwania, jakie się przechodzi. Niedawno rozmawiałem z moim współpracownikiem, który jest na etacie w kościele i niedługo minie dwadzieścia lat naszej pracy razem. Rozmawialiśmy o takim moim przełomowym kazaniu w ostatnim czasie, gdzie miałem niezwykły odbiór, a on powiedział: to było OK, ale wiesz, ja ciebie znam już od dwudziestu lat. On wie, jakie są inne jeszcze warstwy tej mojej rzeczywistości i mojego życia, więc będzie rozumiał to głębiej. Natomiast czy moje dzieci mnie znają, to chyba za wcześnie jest. One jeszcze są małe i coś tam wiedzą. Na pewno nie da się ich oszukać, nawet nie mówiąc im pewnych rzeczy, ponieważ poprzez atmosferę i emocje, które są w domu, już wiele się dowiadują, mimo że nie potrafią jeszcze tego nazwać. Natomiast jeszcze jest chyba długa droga przed nami. Dzieci na pewno jeszcze nie przebiły mojej żony.
K. J.: Jeśli postawię sobie tezę, że sam siebie tak do końca nie znam, bo nie wiem, jak się zachowam w różnych sytuacjach dopóki tego nie doświadczę, no to ciężko powiedzieć, żeby ktoś z ludzi mnie znał lepiej. Ale tak jak wspomnieliście o dzieciach, to muszę powiedzieć, że dzieci bardzo rozciągają – potrafią tyle rzeczy w prosty, prymitywny sposób pokazać i odkryć, których człowiek sam o sobie nie wie.
A. B.: Wiesz Krzysztof, w nawiązaniu do tego, co powiedziałeś, też tak myślę sobie, że ja nie jestem wstanie przewidzieć rzeczywiście, jak bym się zachował, ale wiem, jak chciałbym się zachować. I tak myślę, że to jest taka moja autentyczność wewnętrzna.
Teraz mam pytanie inne dla każdego z was, bo dotyczące innej sfery życia. Andrzeju, jesteś prezbiterem, więc pewnie dużo czasu pracujesz, spędzasz z pastorami. Chciałbym, żebyś podzielił się tym, co jest trudne dla pastorów w byciu autentycznym. I co ty im doradzasz albo co byś doradził? Słuchają nas pewnie różne osoby, pewnie też różni pastorzy. Niektórzy są na początku drogi, inni może w kryzysie. Jak to jest u pastorów? Co im przeszkadza i co powinni zrobić, żeby być bardziej autentycznymi?
A. B.: Owszem, mam taką biskupią posługę, ale to chyba nie ułatwia moich kontaktów z niektórymi pastorami. Bo to zawsze jest takie tło gdzieś tam, trochę jak otworzyć się przed policjantem. Bo jest w tym duchowe zwierzchnictwo. Generalnie jednak staram się być zawsze przyjazny dla pastorów, choć czasem to też nie jest łatwe. Z tego, co obserwuję, to większość pastorów jest w typie takich trochę samotników. Kiedy stoją na czele, to tam jest niewiele miejsca. I jesteśmy troszkę osamotnieni w tym i wtedy próbuję się jakoś przebijać i chciałbym umieć komunikować, że dasz radę! To jeszcze nie ten końcowy dylemat. Jeszcze przyjdą gorsze czy lepsze, ale że to nie jest jeszcze ten czas. Sporo podróżuję, odwiedzam różne ewangeliczne wspólnoty i często lubię zabierać ze sobą swoją żonę. Ona jako pierwsza służebnica rozmawia ze mną w samochodzie, gdy wracamy i czasem mówi do mnie: wiesz co, Andrzej, ty pomóż mu. Ja mówię: jak mu pomóż, ja przecież same piękne rzeczy usłyszałem. Tam nie ma co pomagać, tam jest ślicznie. Na co ona odpowiada: ty mu pomóż, bo sobie rady nie da. I tak sobie myślę wtedy, ta autentyczność rozmowy była prawdopodobnie większa pomiędzy żonami pastorów niż pomiędzy nami jako liderami, jako pracownikami. Dla mnie rola pastora, tego pasterza na czele, jest niewdzięczna. Lider jest zawsze tym, do którego się strzela, tak? I w zasadzie tak powinno być, bo on ma lejce i może kierować. Ale jest to trudne i myślę, że potrzeba jest jednakże takiego troszkę łagodnego traktowania liderów, aby oni byli wstanie rozkwitać, nie przekwitać.
Dziękuję, teraz może Krzysztof. Opowiedz o sferze biznesu. Co przedsiębiorcom, biznesmenom, których znasz, przeszkadza w byciu autentycznymi? Co można im doradzić, w czym można im pomóc?
K. J.: W świecie biznesu funkcjonuje taki stereotyp, że trzeba być człowiekiem sukcesu i nie można pokazywać słabości. Kiedy mówię czasami do ludzi biznesu, że warto być autentycznym, warto się odsłonić i pokazać, powiedzieć o swoich zmaganiach, przeżyciach, smutkach i radościach, to mówię, że to daje pewne efekty. To powoduje, że inne osoby, szczególnie współpracownicy – oni się też otworzą. Wtedy będzie lepsze zrozumienie, lepsza komunikacja w zespole. A w trudnych sytuacjach te osoby wzajemnie sobie pomogą. W związku z tym mogę pokazać, że to przyniesie szereg korzyści, takich namacalnych. Natomiast w świecie biznesu jest też ryzyko, że ktoś to wykorzysta, zmanipuluje, użyje tego w innym celu. I zostaniesz zraniony, skrzywdzony. Natomiast mimo wszystko warto to robić, bo te korzyści są dużo większe niż to ryzyko.
Marku, jeżeli chodzi o ludzi wierzących, to czasami zarzutem wobec nich jest to, że ci ludzie grają. Że w tygodniu są zupełnie inni niż w niedzielę na nabożeństwach. W Polsce możemy zobaczyć procentowo, ilu mamy ludzi, którzy opowiadają się wprost za Jezusem, a nie żyją z Nim. Z czego wynika ten problem. Co można zrobić?
M. C.: Faktycznie zauważam zjawisko takiej powierzchownej życzliwości, czyli po prostu właściwego zachowania się w Domu Bożym. Po przekroczeniu tego progu wspólnoty, prawdopodobnie mocno nie akceptowalibyśmy osób, które na zewnątrz okazywałyby nam aktualny stan przeżyć. Natomiast myślę, że tutaj duże zadanie spoczywa na liderach wspólnot. Wiedziałem, że ta zachęta w czasie niedzielnych spotkań do bycia autentycznymi ma swoje granice, ponieważ ludzie mają swoje przeżycia, swoje sytuacje i to, że w dany sposób się zachowują, prawdopodobnie jest zdeterminowane ich życiem. Ciężko wymagać od nich zmiany poprzez rzucenie hasła – bądźmy prawdziwi, zdejmijmy maski. To oczekiwanie trochę abstrakcyjne. Natomiast kiedy zacząłem organizować wspólne wyjazdy w ramach duszpasterstwa mężczyzn, nie wiedziałem, jak się dobrać do tej prawdy, która jest w głębi serca. I akurat starszy pastor ode mnie polecił mi: mężczyźni, z którymi tu jesteś, otworzą się na tyle, na ile ty się otworzysz. Ty określasz poziom szczerości i prawdy w grupie. I to było dla mnie trudne i tak naprawdę, mówiąc szczerze, na początku sondowałem to – nie od razu rzuciłem się na głęboką wodę. Ale na każdym spotkaniu próbowałem trochę więcej odkryć siebie ze swoich męskich wyzwań i to doprowadziło do otwarcia. I myślę, że też podobnie mamy z dziećmi, które w tej chwili są nastolatkami, że zaczynają być coraz bardziej otwarte, szczere i prawdziwe, kiedy widzą we mnie i mojej żonie taką gotowość na rozbrojenie się przy nich.
A. B.: To są cenne rzeczy, gdy nagle otwierają się przestrzenie i ludzie zaczynają stopniowo mówić i otwierać się. Z tego względu warto już myśleć o uczniostwie, aby te rzeczy, o których rozmawiamy tutaj, praktykować, bo bez tego nie ma takiej możliwości. Nagle zostaje powiedziane coś, co głęboko rezonuje i – co ciekawe – wpływa bardzo na pozostałych. Otwierają się też takie połacie współczucia w odpowiednich momentach, czy jakaś taka chęć pomocy.
OK, to ja was poproszę o pewną dozę jeszcze większej autentyczności. Chodzi mi o sytuację, kiedy ktoś zachował się w sposób nieautentyczny i to was zszokowało. Nie chodzi mi teraz o personalia, ale o rodzaj postawy czy sytuacji, które ciebie osobiście zszokowały, bo nie spodziewałeś się, że ktoś może aż tak udawać, „grać” w tym negatywnym znaczeniu.
M. C.: Mogę jak z rękawa sypać. Aż szkoda, że powiedziałeś, że nie chodzi o personalia. Może bym się podzielił.
A. B.: No dobra, jak długo nie będziesz o nas mówił, mów!
M. C.: To są bardzo różne rzeczy. Ktoś na przykład zaprasza mnie na herbatę i po prostu komunikuje mi to, że naprawdę dawno się nie widzieliśmy, chce pogadać i będzie miło. Później się okazuje, że ma gruby biznes do załatwienia ze mną. I to jest po prostu nie fair. Pamiętam, gdy jakaś osoba zaprosiła mnie na rozmowę, chciała coś załatwić. Poszedłem na to spotkanie i się okazało, że tam siedzą cztery osoby. Komitet był przygotowany, żeby przeprowadzić ze mną rozmowę. Więc myślę, że często byłem zaskakiwany, gdy idąc jak do przyjaciela, okazywało się, że ląduję w miejscu jakiegoś załatwienia biznesów albo spraw. Nie lubię takich rzeczy.
K. J.: Mi przychodzi do głowy taka sytuacja, kiedy dowiedziałem się po dwóch latach, że osoba, z którą się zaprzyjaźniłem i współpracowałem, miała swój plan i strategię, żeby wejść ze mną w relację, zaprzyjaźnić się, żeby finalnie osiągnąć swój cel, czyli żebym wspierał działalność tej osoby. I o całym takim planie dowiedziałem się po dwóch latach współpracy i znajomości.
M. C.: Rujnujące doświadczenie.
K .J.: No zostaje pewien niesmak.
A. B.: Ale widzisz, z drugiej strony patrząc, ta osoba była bardzo intencjonalna! Ja powiem, że mnie chyba najbardziej wnerwia wszelkiego rodzaju szpanerstwo. I to ze strony mężczyzn ogólnie, jak i ze strony duszpasterzy. Gdy widzę albo słyszę, że człowiek wszystko mówi wielkimi literami, a z tyłu widać pustkę, to powiem, że to są takie przykre dla mnie rzeczy i one mnie jakoś tak wyłączają i muszę potem się starać, żeby nie okazać jakiejś niechęci tej osobie. Mam na myśli takie szpanerstwo, gdzie z jednej strony zdobywa się najwyższe góry, a w tym samym czasie traci się rodzinę. Myślę sobie: Po co? Po co ta nieautentyczność? Po co te przykrywki?
Mówimy o autentyczności, dlatego że to jest jedna z wartości Ewangelicznej Polski, jedna z wartości ewangelicznych. Jako ludzie wierzący, kiedy słyszymy słowo autentyczność, to rozumiemy to jako coś pozytywnego, ale ponieważ dużo pracujemy z ludźmi, to wiemy, że spotykamy różne osoby. Nie dla każdego autentyczność będzie wartością. Gdybyście mieli pokazać korzyści – dlaczego warto być autentycznym, co byście powiedzieli?
K. J.: Bycie autentycznym otwiera innych i ułatwia innym życie. Ponieważ jeśli ja pokazuję swoje zmagania, swoje przeżycia, dylematy, rozterki i swoje niedoskonałości, to ułatwia to drugiej osobie otworzyć się i zaakceptować własne porażki i własne błędy. Bo każdy z nas ma ich dużo. To pozwala dużo lepiej się wzajemnie zrozumieć, komunikować, ale też sobie pomóc. I to jest dla mnie taka podstawowa korzyść z bycia autentycznym.
A. B.: Dla mnie autentyczny i nieautentyczny, to jak jajko i wydmuszka. Jaka jest korzyść z wydmuszki? Generalnie rzecz biorąc, jajko jest czymś wartościowym. W tej kwestii też byłbym za tym, żeby cenić autentyczność, ponieważ ona – jak wszystko co jest cenne – odpłaca. Brak autentyczności również odpłaca, ale na minus.
M. C.: Jesteśmy przy tematach ewangelicznych. Jezus mówi, że Ojciec szuka prawdziwych czcicieli, którzy będą Mu oddawać cześć w duchu i prawdzie. Myślę, że po prostu nie ma takiego pulsującego, wibrującego życia poza obszarem prawdy. To będzie zawsze jakaś sztuczność, która zwróci się przeciwko nam i spowoduje czy to choroby, czy wręcz jakieś somatyczne objawy. Dopiero bycie prawdziwym, autentycznym, daje wytchnienie naszej duszy i daje też ludziom dostęp do nas. Oni mogą dotknąć prawdziwej osoby, a tylko od prawdziwej osoby mogą mieć prawdziwą zachętę. Bo inaczej wezmą jakieś takie nakręcenie, jakieś nabuzowanie, jakieś takie wpuszczenie ich wręcz „w maliny” tym, w co ja wierzę, jaką ja mam opinię. Ale kiedy mnie spotkają po prostu takim jakim jestem, to wezmą zachętę. Przytoczę krótką historię. Na początku mojej pracy pasterskiej zwrócił się do mnie kolega, który przed chwilą został pastorem i już w pierwszych miesiącach doświadczył tragedii i przyjechał z żoną po pomoc. Ja pojęcia nie miałem, jak ja mogę mu pomóc, bo byłem sam początkującym pastorem. Ale akurat tę tragedię, o której opowiadał, my sami przeżyliśmy w dużo trudniejszy sposób i mu opowiedzieliśmy tę historię. I on do mnie powiedział: wiesz co, jestem tak zdołowany tym, co przeżyliście, że aż jestem zachęcony moją sytuacją. To jest siła autentyczności.
Jako ludzie wierzący uznajemy, że jest obiektywny autorytet Boga, jest Jego Słowo. I są ludzie, którzy mówią: wiesz co, byłbym nieautentyczny, gdybym za tym poszedł. Ten dylemat bycia sobą, w tym znaczeniu bycia zgodnym ze sobą, a jednocześnie ktoś mówi: zobacz, ale Bóg i jego Słowo mówi tak. Są ludzie, którzy przeżywają tego rodzaju dylematy – pewnie spotkaliście wielu takich ludzi, a może sami to przeżywaliście? Jakie słowo zachęty, wskazówkę dalibyście tym ludziom?
A. B.: Ja w takich momentach często w prosty sposób odpowiadam. OK, chcesz być sobą? Chcesz być dobrym sobą czy złym sobą? Co chcesz z siebie dać? W każdym z nas bywają podłe myśli, jakieś naganne rzeczy, tak? I czy ja chcę być autentyczny w tym? Nie, ja chcę, żeby nad tą moją autentyczną, ale negatywną rzeczą, zapanowała autentyczna duchowość, która to bierze pod kontrolę i sprawia, że nie robię czegoś, co jest złe, negatywne. W takiej sytuacji pomaga zadanie sobie pytania, czy ja chcę być autentycznym sobą, kiedy mam złe myślenie? Nie, nie chcę być i nie chcę, żeby to się ujawniało, by nie stało się czynem.
K. J.: Ja powiem tak – jeśli nie zgadzasz się z jakimś zagadnieniem, o którym Bóg mówi, to mógłbym zadać pytanie: no dobrze, jesteś osobą wierzącą. Uznałeś Jezusa jako swojego Pana, czyli uznajesz, że Bóg jest twoim autorytetem i jedyną, i całkowitą prawdą. Ale skoro w jakimś elemencie się nie zgadzasz, to jednak nie uznajesz Boga jako całkowitą i jedyną prawdę. Pojawia się jakaś niespójność między tym podejściem. Albo uznaję Boga całkowicie, albo Go nie uznaję całkowicie. W tym momencie mówię: słuchaj, to musisz sobie wyjaśnić. Musisz rozmawiać z Bogiem, czytać Biblię, kogoś się poradzić, porozmawiać, żebyś miał w tym spójność. Bo dopóki nie będziesz miał tej spójności, to ten dylemat cały czas będzie.
M. C.: Mi przychodzi na myśl cały kontekst różnego rodzaju pożądliwości. Możemy intelektualnie zgadzać się z Bogiem, ale w środku miotają nami różnego rodzaju pragnienia. I myślę, że często w odniesieniu właśnie do nich, ludzie mówią, że z tym nie chcę walczyć, bo to jest we mnie. Bo to jestem ja, bo mam jakieś dążenia. I ja wtedy bym zachęcał do przyjrzenia się przyczynom tych pragnień. Możemy tak terapeutycznie prześledzić wiele różnych dziedzin i uzależnień, ale weźmy na przykład przejadanie się. Ktoś nie ma opanowania w tej dziedzinie i w końcu dochodzi do takiego wniosku: nie będę terroryzowany widokiem modelki w telewizorze. Będę ważył tyle, ile mam ochotę i będę jadł to, co lubię i mam wszystko w nosie. Ja bym tą osobę spytał: Gdzie leży przyczyna? Dlaczego ty bez jedzenia nie potrafisz po prostu poczuć się szczęśliwy? Dlaczego musisz się rozładować przy lodówce? I wtedy bardzo często wychodzą nasze głębokie nieuleczenia, brak pokoju serca, brak pokoju duszy. I nagle się okazuje, że to, co ja uważałem za autentyczne, za moją autentyczną pożądliwość, jest tylko jakimś efektem czegoś, czego ja nawet bym nie chciał, gdy sobie nie uświadamiam, że to jest we mnie, prawda? Jakiś brak pokoju czy jakieś niespełnienie, które muszę zgładzić jakimś takim plastrem, o którym inni mi mówią, że Bóg tego nie lubi. Myślę, ze odpowiedź jest w pójściu głębiej.
To jest dobre podsumowanie tego, co każdy z was powiedział, że jest ten poziom głębiej, że należy się zastanowić, podjąć refleksję. Często do tego potrzebujemy innych, bo część odpowiedzi Bóg ukrył w innych ludziach. Na sam koniec chciałbym, żebyście się podzielili czymś, co jest dla was w życiu ważne. To nie musi dotyczyć tematu autentyczności, ale ważne, by płynęło z głębi serca do tych, którzy nas słuchają.
K. J.: Ja bym zachęcał wszystkich do odważnego, publicznego mówienia o tym, co dla ciebie osobiście jest ważne. W co tak naprawdę wierzysz. Jakie wyznajesz wartości. Jakie masz priorytety w życiu. Jak zaczniesz to robić publicznie i otwarcie, to nastąpią dwie rzeczy: po pierwsze, będziesz musiał określić sam dla siebie – co tak naprawdę jest ważne w życiu, jakie masz naprawdę te priorytety i wartości. A po drugie, kiedy zaczniesz to publicznie mówić, to otoczenie bardzo szybko cię zweryfikuje, czy jesteś w tym spójny i dostaniesz z zewnątrz bardzo silną motywację, żeby robić i postępować, i żyć – tak jak mówisz. Zachęcam do tego, pomimo że to będzie trudne i bolesne. Ta motywacja z zewnątrz naprawdę dużo zmienia.
A. B.: Jest pewna kwestia związana z autentycznością, której nie poruszaliśmy tutaj. Mianowicie ja lubię momenty mojej autentyczności przed Bogiem. Myślę, że już dorosłem do tego, że nie ma co tam ściemniać. Trzeba po prostu uznać, że Bóg ma w oczach te prześwietlacze i widzi na wskroś. Jeszcze nie sformułujemy nawet wypowiedzi, a On już rozpoznaje nasze myśli. Myślę, że to jest dla mnie coś takiego uwalniającego i że to jest to miejsce, w którym absolutnie nie ma co udawać. Trzeba po prostu spokojnie rozmawiać, być. Natomiast w tym wszystkim chciałbym, żeby to było zawsze spójne we mnie, ten chrystocentryzm. Widzę, że im starszy jestem, też im dłużej służę ludziom, tym bardziej kwestia relacji z Chrystusem i to wszystko, co mam, to jest od Niego, przez Niego, dla Niego i ostatecznie ku Niemu zmierza. Myślę, że to jest coś, co pomaga mi patrzeć na ten ostateczny wzorzec człowieczeństwa w Nim i uczyć się od Niego tej autentyczności. Tej prawdziwości doświadczeń, które mam, rzeczy, które przekazuję, rzeczy, których się powinienem wyrzekać. Więc aby być autentycznym przed Bogiem zawsze i nie ściemniać, bo nie ma po co. I żeby Chrystus zawsze w tej całej swojej autentyczności i tym, jak nam objawił siebie i Boga, był taką siłą napędową mojego życia. Ja przyjąłem Chrystusa jak miałem dwanaście lat i dzisiaj – pięćdziesiąt kilka lat później – to wciąż jest naczelną siłą napędową mojego życia, pracy, myślenia, wszystkiego. Chciałbym, żeby to się tak ładnie rozwijało aż do końca.
M. C.: Będę banalny może troszkę, ale moim ulubionym wersetem z Biblii jest fragment z Przypowieści Salomona z czwartego rozdziału: „Droga sprawiedliwych jest jak blask zorzy porannej, która coraz jaśniej świeci, aż do białego dnia”. Gdy się nawróciłem, miałem osiemnaście lat. To było trzydzieści parę lat temu. I wtedy, w pierwszych tygodniach po moim nawróceniu, otrzymałem taką zachętę, żebym się nie dziwił, kiedy moje życie będzie trudne, kiedy będzie pod górkę. I ja to przyjąłem, ale w połączeniu z tym, że to będzie mnie prowadziło coraz wyżej, coraz dalej, coraz głębiej, aż do białego dnia. Więc moja zachęta dla innych jest taka, żeby być odważnym bez względu na okoliczności. Bo one się nie liczą, one wszystkie przeminą. Natomiast serce zachować na trasie, to jest absolutnie najważniejsza rzecz.
Dzięki Andrzej, Krzysiek, Marek. Dziękuję wam.