Wielu pastorów doświadcza w służbie okresów zniechęcenia, rozczarowania, a nawet wypalenia. Życie wydaje się przytłaczać, a praca prowadzić donikąd. Andrzej Bajeński, Prezbiter Naczelny Kościoła Chrystusowego w Polsce, opowiada o tym, jak kryzys przyczynił się do pozytywnych zmian, a także o tym, jak po wielu latach gorącej służby pastora przewartościował spojrzenie na to, co tak naprawdę oznacza bycie naśladowcą Chrystusa.
Odsłuchaj odcinek w wersji audio: (lub pobierz plik MP3)
Znajdziesz nas też na Spotify i innych platformach podcastowych.
W tym odcinku usłyszysz m.in.
- Kilka faktów z życia Andrzeja Bajeńskiego.
- O tym, że dynamiczny wzrost liczby ludzi we wspólnocie może nie być sensem służby pastora.
- O kryzysie, którego doświadczył Andrzej Bajeński.
- O tym, że można wiedzieć o „uczniostwie”, ale go nie rozumieć.
- Kogo i jak Andrzej Bajeński zaprasza do swych grup.
- O tym, że mężczyźni potrafią rozmawiać na głębokie tematy.
- Czym jest uczniostwo i jak odróżnia się od „czynienia uczniami”.
- Jaki był model służby Jezusa i dlaczego każdy pastor powinien go naśladować.
- Czy rzeczywiście mamy prawo nazywać się naśladowcami Jezusa?
- O tym, że uczniostwo odradza się na świecie.
Cenna myśl z tego odcinka: „Mistrzowski model służby Jezusa powinien być modelem służby dla pastora”.
Transkrypt tego odcinka do pobrania
Kliknij, aby pobrać transkrypt tego odcinka (PDF)
Nawrócony na uczniostwo.
Andrzej Bajeński, Prezbiter Naczelny Kościoła Chrystusowego w Polsce.
Droga donikąd
Biorąc pod uwagę fakt, że jest piękny dzień dzisiaj, witam serdecznie. Nazywam się Andrzej Bajeński. Chciałem opowiedzieć parę rzeczy, a zacznę od tego, że mniej więcej w jedenastym roku mojego życia, tuż przed dwunastym, wydarzyło się coś, co miało tak ogromny wpływ, że dzisiaj, ponad pięćdziesiąt lat później, wciąż jest siłą napędową mojego życia. Nie powiem szczegółów, nie będę się nad tym dłużej zatrzymywał, ale to było wydarzenie, które absolutnie ustawiło całą resztę mojego życia, aż po dzień dzisiejszy. Gdybym chciał powiedzieć o różnych etapach mojego życia, które są bardzo znaczące, to ten był pierwszy. Później, kiedy miałem niecałe siedemnaście lat, był taki drugi. Musiałem wtedy podjąć decyzję, co zrobić z tym nowym życiem, które mi dobry Pan Bóg poprzez wiarę w Chrystusa zaoferował. Mijały lata, byłem pastorem pięknego Kościoła, wspaniałego, w samym środku stolicy. Kościoła, w którym tak naprawdę się urodziłem — prawie fizycznie. Byłem urodzony w budynku, w którym Kościół się zgromadzał. To był mój dom rodzinny, cała rodzina była zaangażowana w służbę. Będąc pastorem przeżywałem najróżniejsze rzeczy. Duszpasterze zwykle przeżywamy najróżniejsze wzniosłe i takie upadkowe rzeczy. Po trzynastu latach mojej służby doszedłem do takiego punktu, w którym miałem wrażenie, że prowadzę donikąd. Wszystko było pięknie, dobrze, ludzie się chrzcili, nawracali, nabożeństwa się odbywały, przybywało nas trochę. Natomiast ja miałem to przemożne wrażenie, że jestem w kieracie: robię, chodzę w koło, jakaś sieczka się tam rżnie na końcu tego urządzenia. Myślałem, że jeśli nie wydarzy się coś znaczącego, to ja nie wytrzymam takiego napięcia.
Nawrócony na uczniostwo
Dane mi było troszkę postudiować, wziąć urlop i wrócić. Później, następny etap to był taki, kiedy nasza wspólnota zaczęła gwałtownie rosnąć. Miałem przywilej bycia pastorem chyba najszybciej rosnącej, a na pewno największej ewangelicznej wspólnoty na przełomie wieków, jeśli chodzi o uczestników naszej służby, nabożeństw. Natomiast, muszę zrobić też pewne wyznanie. Myślę, że mam prawo to powiedzieć, że byłem jednym z pastorów największego sukcesu, jeśli chodzi o liczby. Jednocześnie, choć słowo „uczniostwo” miałem zanotowane w swoich papierach i w swoim myśleniu, to tak naprawdę nigdy nie miałem serca do tego, co nazywamy uczniostwem. Nigdy nie miałem serca do tego, co określamy jako pogłębiona duchowa formacja członków Kościoła. I otóż, jakieś trzynaście lat temu, nie prosząc, jak na talerzu, Pan Bóg spowodował, że spotkałem ludzi, którzy zaczęli mówić o uczniostwie inaczej, niż to, co słyszałem za młodu. Pod wpływem tego, co słyszałem i widziałem, nawróciłem się jako pastor. Nawróciłem się na uczniostwo. Trochę żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej, bo prawdopodobnie rezultaty służby zboru, którym kierowałem, byłyby zupełnie inne. No, ale nawróciłem się. Nawróciłem się ostrożnie. Ostrożnie w tym sensie, że pomyślałem sobie: „No fajne. To co mówią, jest przekonywujące, ale ja nie jestem stworzony do tego, żeby spędzać czas z kilkoma ludźmi, poświęcać im czas”. Mój styl przywództwa był trochę taki, że jak chcesz się czegoś ode mnie nauczyć, to się naucz. A jak nie potrafisz się nauczyć, to daj mi spokój. Natomiast tutaj chodziło o poświęcenie czasu kilku osobom, a nie dużej audiencji. Ale powoli się przekonałem i chcę powiedzieć, że od dziesięciu lat prowadzę grupy uczniowskie. Męskie grupy uczniowskie. Spotykam się z mężczyznami, których sam zapraszam do tych grup. Zapraszam znając ich i modląc się. W jednym, a nawet w dwóch przypadkach, oni się sami zgłosili, czy mogą być członkami takiej grupy. Z trudem, ale mogliśmy to zrobić. I chcę powiedzieć, że dzisiaj jestem w takim punkcie mojego życia, kiedy uczniostwo „wyszło na czoło”.
Przykład Mistrza
W Kościele moglibyśmy mówić o pięciu dziedzinach życia kościelnego i uczniostwo jest jedną z nich. Chcę powiedzieć, że nabożeństwo zawsze było dla mnie czymś znacznie ważniejszym. Bardzo wierzyłem w to, że moje przesłania, kazania — niektóre zupełnie zgrabnie ułożone — mają wielką siłę transformacji życia. Ale myślałem: „Jeśli moje kazania mają taką siłę transformacji, to czemu ci ludzie się nie zmieniają? I to nawet ci, którzy przychodzą i dziękują mówiąc, że to było takie ubogacające”. Będąc troszkę przeszkolony zobaczyłem, że jeśli chodzi o przemianę człowieka to kazania i nauczania niestety są najsłabszą formą oddziaływania, aby człowiek uległ przemianie. Brakuje pewnych elementów — o których nie będziemy dzisiaj mówić — ale brakuje tych elementów i często tak jest, że wchodzimy i wychodzimy. Mamy więcej wiedzy, natomiast niekoniecznie więcej potrafimy i niekoniecznie sami jesteśmy przemienieni. Słuchałem człowieka, który powiedział coś takiego: „Jeżeli chcesz mieć prawo do bycia naśladowcą Chrystusa…”. A chcę powiedzieć, że dla mnie to jest najwyższy zaszczyt móc być naśladowcą Jezusa Chrystusa. On Mistrz, ja uczeń. On powiada tak: „Jeśli chcesz mieć prawo, to — jeśli mogę zapytać — czy rzeczywiście masz prawo powiedzenia, że jesteś naśladowcą Chrystusa, na przykład jako duszpasterz, jeśli nie stosujesz metod swojego Mistrza w służbie?” Zawsze myślałem, że od Mistrza-Jezusa mamy wziąć charakter, być podobni do Niego w Jego charakterze, w myśleniu. Jak upodobnimy myślenie, to i mówienie nam się upodobni do Jego mówienia. Natomiast nigdy jakoś nie przyszło mi do głowy, że mistrzowski model służby powinien być modelem służby dla pastora. No i doszło do tego, że zacząłem powątpiewać, czy duszpasterz-pastor — nawet jeśli jest pastorem wspólnoty, która się rozwija — czy ma prawo powiedzieć, że jest naśladowcą Chrystusa, jeśli nie stosuje się do Jego metody służby. A metoda Jego służby była prosta. Jezus kochał wszystkich. Bez wyjątku. Służył tłumom, ale skoncentrowany był w życiu na dwunastu. Dwunastu poświęcił najwięcej czasu, najwięcej myśli. I muszę powiedzieć, że ja nigdy tego tak nie robiłem w moim życiu, a przynajmniej świadomie tego tak nie robiłem. Stąd to moje nawrócenie. Pomyślałem sobie, że może trzeba właśnie w ten sposób. Jezus miał trzy i pół roku. Od czasu, kiedy powołał swoich uczniów prawdopodobnie trzy lata, a może nawet mniej. Miał świadomość, że będzie musiał odejść z tego świata i usiąść po prawicy Ojca w majestacie, a cały bagaż przywództwa Kościoła spadnie na tych, których On własnoręcznie wybrał. Jak zapisał to Marek w trzecim rozdziale — wybrał, aby z Nim byli, aby ich wyposażyć w moc i posłać do zwiastowania. Wybrał, aby byli jego uczniami, a później, aby się stali Jego wysłannikami, to jest apostołami. Gdy o tym myślę, myślę, że chciałbym być podobny do Jezusa w stosowaniu metody.
Moje doświadczenie uczniostwa
Od kilku lat prowadzę grupy, do których zapraszam kapitalnych mężczyzn, ludzi biznesu. Tydzień temu skończyłem trzeci rok. Kiedy zapraszałem ich mówiąc o zainwestowaniu w swoją duchowość — jesteś tego warty, nie tylko kobiety są warte, ty też jesteś tego wart, zainwestuj w siebie — to im się to nawet spodobało. To że są warci. Na następnym spotkaniu mówiłem: „Dobrze, ale ja chcę zrobić zamach na pięć godzin w tygodniu z twojego kalendarza”. Na co ci, którzy ze mną byli bardziej zaprzyjaźnieni, mówią: „Andrzeju, świetnie, no ale nie ze mną, nie w tym czasie”. Ci, z którymi miałem pewien dystans, mówią: „Pastorze, naprawdę jestem zaszczycony tą propozycją, ale nie ma w ogóle mowy, żebym mógł tygodniowo pięć godzin”. A jednakże jeden po drugim, ukończyli trzyletni kurs, podczas którego podróżujemy w głąb życia.
Najpierw przez szkolenie, a potem przez te moje osobiste doświadczenia zrozumiałem, że coś nam się w chrześcijańskiej służbie, powiem prosto, porąbało. Kiedy mówię „nam”, mam na myśli nas — głównych liderów, pastorów, duszpasterzy. Jesteśmy osobami, które lubią szerokość. Lubimy, żeby było dużo, żeby nas dużo słuchało. Natomiast zupełnie ucieka nam gdzieś kwestia głębokości. Pamiętam, że w czasach, kiedy przewodziłem lokalnemu zborowi, kiedy przychodził ktoś i mówił o uczniostwie, to ja mówiłem: „OK, ty będziesz”. Miałem nawet do tego pracownika na pół etatu, który zajmował się wyłącznie uczniostwem. Ale ponieważ nie miałem do tego serca, to też nie było żadnych rezultatów. I dzisiaj, kiedy myślę o tym, to myślę, że chodzi o przestawienie służby z szerokości i powiedzenie, że mamy również wymiar, który się nazywa głębokością i że ten wymiar oznacza zupełną przemianę człowieka. Przemianę myślenia, przemianę zachowania, przemianę wartości. Takie rzeczy nie mogą się odbyć na nabożeństwie tylko. Dziękujemy Bogu za każde dobre nabożeństwo, każde dobre spotkanie. Ale tak naprawdę, jeśli chcemy wejść w głąb, to musimy być w mniejszej grupie. I nie chodzi o to, żeby być sam na sam, mistrz i ja. Chodzi właśnie o to, żeby to było w grupie, kiedy mogę korzystać z charyzmatów, z życia innych, ich doświadczeń, kiedy możemy dzielić się nawzajem, kiedy w kontekście prawdy, jednym ze słów, jakie padają na spotkaniach tydzień po tygodniu, jest słowo „rozliczenie”: „A jak ci poszło? A mówisz, że już trzeci miesiąc nie rozmawiasz ze swoją żoną? No to porozmawiajmy o tym razem, czy to jest możliwe”. I dzięki temu mogłem widzieć ogromną przemianę w ludziach. Przemianę, którą czyni Bóg, kiedy jesteśmy razem. Prowadzę męskie grupy, bo wiecie, to jest tak, że jak w grupie siedziałaby obok moja żona albo jeszcze gorzej, żona mojego kolegi, to wiadomo, że byśmy zbyli żartem poważną rzecz. A tak, bierzemy windę, zjeżdżamy trzy piętra w dół i sobie rozmawiamy. Powiem to. Nigdy nie myślałem, że mężczyźni naprawdę potrafią rozmawiać o swoich głębokich, osobistych sprawach. Oczywiście w kontekście Prawdy, w kontekście Słowa Bożego. Także, powiem w ten sposób: jestem nawrócony na uczniostwo.
Uczniostwo a czynienie uczniami
Co prawda tutaj trzeba rozróżniać pomiędzy tym, co określamy uczniostwem a tym, co określamy mianem „czynienia uczniami”. Czynić uczniami to znaczy przeprowadzać ludzi od niewiary do wiary i później prowadzić tak, aby oni robili to samo z innymi. Uczniostwo to jest bardziej duchowa formacja już uratowanych, zbawionych ludzi, którzy zbawieni z łaski, teraz potrzebują odnowy. Teraz potrzebują przemiany wszystkiego, tak żeby ktoś, kto jest zbawionym chuliganem stał się zbawionym, szlachetnym człowiekiem. Do tego mamy i Ducha Świętego, i słowa Jezusa Chrystusa, które mają tą moc przemiany w naszym życiu. Do tego potrzebne jest jeszcze przekonanie, że idąc tą ścieżką, jesteśmy bardziej naśladowcami Chrystusa Pana niż, kiedy nie idziemy tą ścieżką. Czasem jest to zabawne, a czasem już mnie boli, ale ilekroć przychodzę do pastorów i proponuję udział w następnym szkoleniu z zakresu uczniostwa, oni odpowiadają mi dokładnie tak samo, jak ja mówiłem dwadzieścia lat temu. Mówią: „Wiesz, nie bardzo mam na to czas, ale mamy tu tego człowieka, dam, wyślę”. Często odpowiadam na to: „Ja nie chcę tego człowieka, ja chcę ciebie. Chcę, żebyś ty też był w tym względzie podobny do obrazu Syna Bożego. I żebyś postanowił, że część swojego czasu będzie trafiała do określonej liczby mężczyzn po to, żeby oni byli bardziej podobni do Chrystusa, pod każdym możliwym względem”.
Powrót do korzeni
I na koniec chciałbym powiedzieć, to uczniostwo w naszych czasach – może wiemy to, może nie – ale uczniostwo w naszych czasach jest jedną z największych fal jakie Duch Święty wzbudził globalnie. Byłem nie tak dawno na konferencji w Stanach Zjednoczonych i z ośmiuset organizacji misyjnych najróżniejszej maści nie widziałem nawet jednej, która w swym motto, w haśle, nie miałaby słowa „uczniostwo”. Rok, dwa, trzy lata temu tak nie było. Coś się dzieje. A zatem, ja przyjmuję, że to jest takie coś, co Pan Bóg Wszechmogący w swojej umiejętności, możliwości, suwerenności czyni dla nas, abyśmy wrócili do chrystusowego modelu służby, w której ludzie nie tylko się nawracają, nie tylko przyjmują jakąś posługę ze strony Chrystusa, ale też dzięki nam przyjmują to, co wewnętrzne, tą przemianę, która sprawia, że jesteśmy bardziej i bardziej do Niego podobni. Zarówno w charakterze, w mowie, w uczynku, jak i w słowie.
Chciałbym bardzo zachęcić wszystkich nas, abyśmy i w naszym kraju pomyśleli w taki sposób o uczniostwie, o czynieniu uczniami. Aby Chrystus Pan mógł być z tego uwielbiony i zadowolony, że ma wiernych naśladowców. A mówię to przede wszystkim do tych z nas, którzy duszpasterzujemy innym. Niech dobry Pan Bóg nam błogosławi i niech nas prowadzi. Niech nas prowadzi w taki sposób, aby błogosławieństwo było pomnożone w sposób wieloraki.
Dziękuję.