Dawid Werner w rozmowie z Konradem Krajewskim i Dawidem Muszkietem porusza temat największych wyzwań związanych z ewangelizacją w naszym kraju. Wspólnie z gośćmi zastanawia się, w jaki sposób zakładanie nowych kościołów odpowiada na te wyzwania i na co warto zwrócić uwagę, by odnieść sukces angażując się w tworzenie nowej wspólnoty.
Odsłuchaj odcinek w wersji audio: (lub pobierz plik MP3)
Znajdziesz nas też na Spotify, Apple Podcasts i innych platformach podcastowych.
W tym odcinku usłyszysz m.in.:
- Kim są i czym zajmują się Dawid Muszkiet i Konrad Krajewski.
- O największych wyzwaniach ewangelizacji w naszym kraju.
- Czym jest kultura wstydu w Polsce.
- O pewnym paradoksie polskiej kultury i jego wpływie na ewangelizację.
- O tym, jak zakładanie nowych kościołów wpływa na wspólnotę, która podejmuje się tego zadania.
- Czy istnieje najskuteczniejsza strategia zakładania nowych wspólnot?
- Złote rady Dawida i Konrada dla tych, którzy chcą zaangażować się w tworzenie nowych kościołów.
Cenna myśl z tego odcinka: „Kościół jest Bożym środkiem do poszerzania Królestwa”.
Transkrypt odcinka do pobrania
Kliknij, aby pobrać transkrypt tego odcinka (PDF)
Zakładanie kościołów – najlepszy sposób na ewangelizację
Z Konradem Krajewskim i Dawidem Muszkietem rozmawia Dawid Werner
Dawid Werner: Witamy was serdecznie na kolejnym odcinku vloga Ewangelicznej Polski pod tytułem: Zakładanie kościołów – najlepszy sposób na ewangelizację. Są wśród nas nasi goście, witam was serdecznie, dziękuję za to, że jesteście z nami. Mam do was pierwsze pytanie: kim jesteście, czym się zajmujecie i jak to się stało, że jesteście częścią waszych społeczności?
Dawid Muszkiet: Z wykształcenia jestem informatykiem i tym się głównie zajmuję, z tego żyję. Jestem też facylitatorem – ułatwiam pracę zespołów i grup. A w przestrzeniach Królestwa byłem i jestem liderem, a od dłuższego czasu jestem zaangażowany w przestrzenie zakładania nowych zborów. Wcześniej mieszkaliśmy w Mińsku Mazowieckim, gdzie byliśmy częścią zespołu zakładającego nową społeczność. Gdy zbór się ukonstytuował, usamodzielnił, przeprowadziliśmy się bliżej miasta, które nazywa się Węgrów i zaczęliśmy się o nie modlić. Były też inne osoby, które modliły się o to, co mają robić. Zaczęliśmy głosić Ewangelię, czynić uczniami. Część ludzi zdecydowała się tworzyć społeczność, której jesteśmy częścią.
Konrad Krajewski: Ja też przez wiele lat pracowałem jako kierownik projektów informatycznych. Ale już od kilku lat Bóg dał taką łaskę, że pracuję na etacie w kościele Społeczność Chrześcijańska Północ w Warszawie, gdzie pełnię obowiązki pastora odpowiedzialnego za misje i działania ewangelizacyjne. Uczestniczyłem w przynajmniej jednym projekcie zakładania kościoła. Wspomagamy też jako kościół kilka takich miejsc i grup, które w Polsce zakładają kościoły. A jak się stało, że jestem tu, gdzie jestem teraz? To były świadome decyzje. Miałem wcześniej możliwość robić to w innym kościele. Działałem, służyłem, rozwijałem się i było super. Ale postanowiłem wrócić do miejsca, w którym Pan Bóg mnie odnalazł, czyli właśnie do Społeczności Chrześcijańskiej Północ. Zatem po dwunastu, trzynastu latach wróciliśmy tu z żoną, czując, że będziemy mogli się tutaj dalej rozwijać, doświadczać nowych rzeczy i realizować to, co mamy w sercu.
D.W. Dobrze. Czyli mamy już pierwszy wniosek: żeby zakładać kościoły, trzeba być informatykiem [śmiech].
D.M.: Można być, nie przeszkadza.
D.W.: Oczywiście żartowałem. Dziękuję, miło was lepiej poznać i mam drugie pytanie: co według was jest największym wyzwaniem dla ewangelizacji w naszym kraju?
D.M.: Nie jest łatwo powiedzieć o jakimś jednym wyzwaniu. Ja bym skoncentrował się na czynnikach wewnętrznych, popatrzył na to, gdzie są kościoły, gdzie są wspólnoty. Myślę, że pierwszą taką przeszkodą, jest rozumienie w ogóle, czym jest kościół. Czyli takie założenie, które mówi, że kościół lokalny jest rzeczywistością ostateczną. Kilka dni temu ktoś powiedział: jeżeli potrzebujesz zrobić dziurę w ścianie, to idziesz kupić wiertarkę. Ale wiertarka nie jest twoim celem, tylko środkiem do celu. I tak samo ja myślę o kościele – kościół jest Bożym środkiem do poszerzania Królestwa. Myślę, że to jest coś, co ostatecznie utrudnia bycie w misji i ewangelizacji. To byłaby pierwsza rzecz. Drugą kwestią jest brak takich pociągających przykładów i zrozumienia, jak można ewangelizować w naturalnym kontekście. Tutaj jest taka polaryzacja. Albo ktoś po prostu cicho siedzi, albo biega po ulicy. A jeżeli ktoś nie ma takiej osobowości, to trudno jest się w tym odnaleźć i mało jest takich pociągających przykładów, które by pokazywały, jak można w codzienności, w naturalnym kontekście ewangelizować. I myślę, że jeszcze jedna taka rzecz, to jest – antropologicznie ujmując – kultura wstydu. Mam taką potrzebę, żeby dobrze wypaść i to mnie często ogranicza. To jest czynnik wewnętrzny, ale ta kultura wstydu jest dużą przeszkodą dla osób, które słyszą Ewangelię i miałyby się zdecydować na bycie uczniami Chrystusa. Ja myślę, że są trzy wyzwania: po pierwsze to zrozumienie, czym jest kościół, po drugie mało przykładów, jak normalnie w zwykłym kontekście żyć i głosić Ewangelię, czynić uczniami, a po trzecie, ta kultura „czy ja dobrze wypadnę?”.
D.W.: Rozumiem, dziękuję. Mam do ciebie kolejne pytanie, które się z tym wiąże, ponieważ te trzy wymienione przez Ciebie powody są bardziej wewnętrzne i dotyczą kościoła. A czy widzisz jakieś duże wyzwanie dotyczące rzeczywistości w naszym kraju?
D.M. Myślę wciąż o tej kulturze wstydu. Mieszkamy w małej miejscowości pod lasem. I widzimy, jak ludzie przyjmujący Ewangelię są umiejscowieni w relacjach rodzinnych, w złożoności, w tradycji i tym, jak chcą wypaść – to jest duża bariera. Ja myślę, że jest to bardzo kulturowe i można odnieść to do Polski jako kraju tradycyjnie chrześcijańskiego i bardzo mocno kulturowo osadzonego w kulturze religijnej. Myślę, że to ma plusy i minusy, jednak szczególnie w mniejszych miejscowościach jest czymś, co na pewno nie pomaga.
K.K.: Ja pociągnę to, co Dawid mówił odnośnie tych zewnętrznych rzeczy. W moim przekonaniu przeszkoda wynika z tego, że wszyscy w naszym kraju balansujemy między dwiema skrajnościami. W naszej misji bardzo często się od nich odbijamy, ponieważ w polskiej kulturze duża część społeczeństwa ma poczucie, że nie ma potrzeby ewangelizować. W końcu jesteśmy i byliśmy od urodzenia w tym, co chrześcijańskie; w wielu środowiskach, w wielu kościelnych przestrzeniach, od razu przechodzi się do katechizacji, czyli do nauczania ludzi. Nie ma wtedy tego momentu, w którym ludzie naprawdę zaczynają zadawać sobie pytania, co to znaczy przyjmować Ewangelię. I trudność w naszej kulturze polega na tym, żeby wytłumaczyć to ludziom, którzy w tym urośli, ale przeskoczyli do poziomu katechizacji, podczas gdy często są po prostu niezewangelizowani. To jest paradoks naszej kultury. A z drugiej strony (i ta druga skrajność wydaje mi się coraz częstsza w opozycji do kultury tradycyjnej) istnieją duże ośrodki miejskie, duże miasta, gdzie już jesteśmy w kulturze zachodniej. Społeczeństwo staje się zsekularyzowane, mocno odległe od religijności, dalekie od Ewangelii. My wszyscy jesteśmy gdzieś pomiędzy i próbujemy dotrzeć zarówno do tych pierwszych, przekonać ich, że potrzebują Ewangelii (choć wydaje im się, że ten etap jest już dawno za nimi), jak i drugich, którzy uciekli właśnie od kościoła na drugi biegun i musimy ich złapać, bo są w świecie postchrześcijańskim. Jest to więc pewnego rodzaju wyzwanie, by dotrzeć z Ewangelią w takim kraju, który lubi popadać w skrajności. To jest ta zewnętrzna rzeczywistość, z którą się na co dzień stykamy – czy to mieszkając w małych miastach, czy, tak jak ja, cały czas gdzieś funkcjonując w dużym. Na co dzień chyba z tym stykam się najczęściej.
D.W.: W jaki sposób zatem zakładanie kościołów, waszym zdaniem, stawia czoła tym wyzwaniom, o których właśnie teraz powiedzieliście?
D.M.: Tak jak już powiedziałem – kościół nie jest ostatecznym celem, ale jest środkiem i poprzez ewangelizację i czynienie uczniami poszerzane jest Boże Królestwo tutaj w Warszawie, w Polsce i po krańce ziemi. Jeżeli więc w kontekście ewangelizacji umiejscowimy zakładanie kościołów, to myślę, że pomaga to zmienić trochę sposób myślenia ludzi, którzy są w misji. Ja odpowiadam w Polsce za projekt M4, który zaprasza zespoły misyjne do tego, żeby zainicjowały w nowych miejscach nowe społeczności. W momencie, kiedy ktoś staje się częścią ekipy, która chce ewangelizować, czynić uczniami, chce widzieć nową społeczność, nową wspólnotę, to wtedy zmienia się tryb od środka do trybu na zewnątrz. To, co daje zakładanie kościołów, szukanie nowych miejsc, inicjowanie działań, to włączenie trybu misyjności. Wymaga to czasem zmiany języka, zmiany zwyczaju, zmiany rytmów. Zakotwiczenie w tym procesie misyjnym pozwala ludziom wyjść na zewnątrz, do czego powołuje Jezus, i zmienić tryb na bycie posłanym do ludzi, którzy albo pochodzą z małych środowisk i są zanurzeni w tradycji religijnej, albo są w dużym mieście i niedzielę wolą spędzić zupełnie inaczej niż przyjść na przykład na nabożeństwo. To wyostrza taki zmysł i może pomóc także dłużej istniejącym kościołom lokalnym, które zastanawiają się, jak zachęcić do ewangelizacji. Właśnie tego typu rzeczy, jak myślenie w perspektywie założenia i ukształtowania nowej społeczności zmieniają zupełnie myślenie ludzi.
K.K.: Ja dodałbym do tego dwie rzeczy: energię i cel. Jeśli jakaś grupa czy jakiś kościół postanawia coś takiego zrobić, to powstaje pewnego rodzaju energia – energia, której do tej pory być może nie było albo była w jakiś sposób ukryta w kościele, w ludziach. Skupiamy się na działaniach misyjnych w celu założenia kościoła i już mamy określony kierunek wyzwalający tę energię, która w ludziach siedzi. Ta energia nie jest wtedy rozpraszana na inne rzeczy, które mogłyby rozproszyć działania ewangelizacyjne. Jest jak taka wiązka lasera, która po prostu jest umiejscowiona – nazywamy rzecz po imieniu, skupiamy się na tym, by wskutek tego, co robimy, powstała nowa wspólnota. Myślę więc, że powiązanie energii z celem to jest coś, co może też pomóc po prostu ludziom indywidualnie. Ponadto, jeśli jakaś ekipa zostaje oddelegowana z pewnej grupy, to też pobudza tych, którzy zostali, do tego, żeby oni sami uruchomili energię do nowych rzeczy, bo nagle się okazuje, że trzeba zagospodarować puste przestrzenie. To wszystko jest w stanie pomóc tym ludziom, którzy mają cel, a z drugiej strony tej wspólnocie, która ich wysyła. Ludzie się budzą do nowych rzeczy i to wszystkim pomaga.
D.W.: Super, niesamowite! Mam do Was trudne pytanie, ale wierzę, że doskonale na nie odpowiecie. Jaka jest według was najskuteczniejsza metoda, strategia na zakładanie kościołów?
D.M.: Od razu powiem, że nie ma złotego środka. Nawet patrząc na Dzieje Apostolskie i początki zakładania zborów przez Pawła z Barnabą, czy potem z Sylasem i ekipą, to czasem to było intencjonalnie, a czasem wyglądało na bardziej przypadkowe. Ważne jest, żeby ktoś nie był sam, na co zwrócił już uwagę Konrad. Żeby nikt nie powiedział: to ja tutaj jestem tym, który coś zrobi i ja sam dam radę. Myślę, że ważny jest zespół, czyli ekipa ludzi, którzy się będą wspierać i sobie pomagać. Trudno mi jest powiedzieć o jednej najlepszej strategii. Bez wątpienia to mogą być jakieś osobiste doświadczenia czy podejścia, ale na pewno trzeba być kimś, kto jest się w stanie dużo uczyć z porażek i ze zwycięstw. Ktoś, kto wyciąga wnioski, umie dostosowywać też sposoby działania i formy. O ile misja czy treść jest jedna – głosimy Ewangelię – to formy, sposoby, rytmy, podejście, konteksty, są bardzo różne. W mojej ocenie też coś, co może pomóc, to mogą być takie jakieś proste narzędzia (ewangelizacyjne, tworzenia grup czy czynienia uczniami), które jest łatwo wziąć i zastosować. I w dość wczesnym etapie, kiedy już ktoś się nawraca, chce się stać częścią wspólnoty, można mu coś dać i przekazywać dalej odpowiedzialności. Są to proste rzeczy, które można stosować, ale jest w nich taka mądrość i elastyczność. I myślę też, że szukanie tych, którym się udało, ale też słuchanie tych historii, gdzie nie wyszło. Po prostu – wyciąganie wniosków.
K.K.: Łatwiej jest powiedzieć, co nie działa, co jest nieskuteczne. I myślę, że warto zwrócić na to uwagę i sobie taką lekcję zadać. Kluczem jest ta świadomość swojego kontekstu, o czym mówi Dawid, bo jest on bardzo różny. Skuteczność to jedna rzecz, ale to słowo jest bardzo pojemne. Istotne jest też zadanie sobie bardzo konkretnych pytań: gdzie ja chcę ten kościół zakładać, w jakim klimacie, w jakiej kulturze czy nawet w naszej wewnętrznej kulturze, bo miejscowości oddalone o 50 km mogą się bardzo różnić swoją dynamiką. Takie wewnętrzne pytania są bardzo ważne i każdy musi sobie na nie odpowiedzieć. Trzeba zadać ich całe mnóstwo i doświadczyć pewnie ze stu porażek, zanim dojdzie się do jakiś szerszych wniosków.
Ja każdej osobie doradzałbym rozmawiać, pytać, spędzać czas, być wręcz w jakiś sposób upierdliwym w stosunku do takich ludzi, którzy już przeszli te ścieżki. Być we wszystkich miejscach, gdzie się o tym mówi, czytać, ile się da, by chłonąć tę całą możliwą wiedzę od ludzi również w naszym kraju. Zwłaszcza w naszym kraju, bo mamy fantastycznych ludzi. Chcę powiedzieć o historii kościoła, w którym ja jestem i o pewnego rodzaju skuteczności, którą my widzimy. Mamy swój kontekst dużego miasta, więc to wygląda trochę inaczej od tego, co mówił Dawid, ale ostatecznie sprowadza się do podobnych kwestii. My wierzymy w to, żeby w pewien sposób oddzielić trochę ciasta, tego zaczynu, by dalej móc zakładać w innym miejscu kolejną wspólnotę. I tak robimy. Zakładając kolejne wspólnoty, po prostu zapraszaliśmy ludzi do tworzenia pewnego zespołu misyjnego. Bez względu na to, ile miał osób – raz miał dwadzieścia, raz pięćdziesiąt a raz nawet sto osób. Tak było, gdy osoby dostały wezwanie, pytanie, prośbę: słuchajcie, chcemy założyć nową wspólnotę w innej części miasta albo gdzieś tuż obok Warszawy, czy chcecie być tego częścią? I od razu odcinaliśmy od siebie dużą część ludzi, którzy mieli też tę energię, tę chęć, to pragnienie. I to powodowało, że w pewien sposób od samego początku już byli niezależni i ukierunkowani. Wierzę więc w zespoły, wierzę w takie oddzielanie, nawet jeżeli to miałaby być nawet jedna piąta jakiegoś kościoła, to myślę, że warto. To takie doświadczenia naszej wspólnoty, które polecam. Nam się to sprawdziło prawie za każdym razem. Jakbym miał teraz wyruszyć w taką podróż, to chyba tylko w ten sposób.
D.W.: Był złoty środek, teraz czas na złotą radę. Jeżeli mielibyście dać jedną radę komuś, kto myśli o zakładaniu kościołów. Co to byłaby za rada?
D.M.: Jeżeli tylko jedną, to ja powiem: dobrze oszacuj dystans, przygotuj się na dość długi bieg. Dobrze rozłóż siły. Przygotuj się na dłużej, niż ci się wydaje. To byłaby moja rada.
K.K.: Ja też mam radę wynikającą z mojego doświadczenia: zadbaj o to, żebyś miał plecy, żebyś miał takie poczucie, że ktoś za tobą stoi. Nie zawsze uda się, żeby za naszymi plecami była nasza wspólnota, która nas posyła. To się nie zdarza w stu procentach przypadków. Nie wiem, jak często.
D.M.: To nie jest oczywiste.
K.K.: To nie jest oczywiste. To by było piękne i fascynujące, gdyby tak zawsze było. To było bardzo zdrowe, że jakaś wspólnota wysyła i wspiera. Ale nierzadko jest inaczej. Czasami może tymi plecami jest jakaś społeczność ludzi, którzy też to robią; jacyś mentorzy, ludzie, którzy gdzieś cię supportują. Może po prostu cała grupa kościołów. Ważne, że wiesz, że masz do kogo zadzwonić, masz gdzie pojechać, masz się z kim spotkać, masz gdzie się komu wypłakać. I niech to będą zdrowe plecy, bo może być sytuacja, że masz plecy, ale te plecy same potrzebują tak naprawdę uzdrowienia. Czasami jest tak, że ludzie porywają się na zakładanie kościoła, bo już im się nie podoba, bo już mają dość. Bo może z plecami jest coś nie tak, prawda? I jak się ma słabe plecy, to jest ciężko na nich stanąć. Więc ja bym zainwestował czas, nawet dwa, trzy lata, żeby gdzieś takie plecy wybudować albo być na nich. Nawet jak zajmie to więcej czasu, to warto na takich plecach stanąć, bo do tego się później sprowadza nasza codzienność. I jak nie masz do kogo się odwrócić, kogo zapytać, albo plecy po prostu bolą tak strasznie, że ciężko jest komukolwiek chodzić, to już nie pobiegniesz i bardzo szybko leżysz z powrotem i zastanawiasz się, co ja tu robię. Nie o to chodzi, więc dobra rada – plecy. Miej zdrowe, dobre plecy.
D.W.: Dawidzie, Konradzie, bardzo wam dziękuję za wasz czas, za waszą mądrość, doświadczenie. Za to, że zgodziliście się i podzieliliście się tym, co Bóg kładł wam na serce. Dziękuję bardzo. Drodzy oglądający dziękujemy wam za to, że byliście z nami. Mamy nadzieję, że ten wywiad był dla was pomocny. Do zobaczenia.